czwartek, 24 lutego 2011

Langsam, langsam...



Primo.

My tu pitu, pitu, a czas leci.
Właśnie zdałem sobie sprawę, że minął już nieco ponad miesiąc, od kiedy najechałem Francję. Ale mimo to, nadal nie udało mi się otrzymać legitymacji. Potrzebna jest ona do biblioteki, stołówek studenckich, gdzie za 3 euro można zjeść całkiem, całkiem obiad, do wszelkich przejazdów i tak dalej, i tak dalej...
Ja czekam jak na razie miesiąc, ale są tutaj ludzie, którzy przyjechali zgodnie z planem, tj. około 15 stycznia, i legitymacji nadal nie mają.
Jaki jest tego powód? Oddział, który karty produkuje, ma jakieś bliżej nieokreślone trudności. Wszyscy oczywiście uprzejmie przepraszają, ale sytuacji to specjalnie nie zmienia.
- Ja wiem, że to jest nieznośne. Sami jesteśmy zdziwieni, że to tak długo trwa - usłyszałem ostatnio.
Różni koordynatorzy piszą mejle, czy inne pisma, sprawa obiła się już ponoć - jak mi ostatnio powiedziano - o jakiegoś dyrektora. No, no... gruba sprawa. Jak tak dalej pójdzie, to pozostanie im tylko apelować do Boga... No ale kto mógł się spodziewać, że jak co każdy semestr, w połowie stycznia, przyjedzie masa studentów z całego świata...

Secundo.

Jak już wspominałem wcześniej, w tutejszej "administracji czegokolwiek" nie specjalnie się uwijają. Jako że zmuszony jestem posiadać francuskie konto, bo moje wyrobione w Polsce międzynarodowe konto w euro jest najwidoczniej zbyt polskie, udałem się pewnego dnia do Société Générale. Wchodzę, witam się grzecznie, mówię w czym rzecz, jednak od razu okazało się, że sprawa nie jest wcale prosta. Po doświadczeniach w ojczyźnie sądziłem że wejdę do banku, poczekam na wolne stanowisko, porozmawiam, oddam dokumenty do kserowania, podpisze, co koniecznie i po jakimś czasie wyjdę z umową w ręku [a przy okazji z ubezpieczeniem dla mnie, domu, mieszkania, którego nie mam, psa, kota, dziecka..
- Ale ja nie mam dziecka i...
- Nie szkodzi, nie ma problemu. Pan sobie aktualizuje, jak już będzie miał.]

Oj ja głupi! Oj naiwny!
- Najpierw musi pan umówić się na osobiste spotkanie z doradcą - mówi pan zza lady.
- No więc niechaj - odpowiadam ja.
- Pan jest studentem?
- Tak.
- Zagranicznym?
- Owszem.
- Dobrze... a gdzie pan mieszka?
- Tutaj, w Strasbourgu.
- Ale w jakiej dzielnicy?
- Robertsau.
- Hm... - zasępił się pan zza lady i zaczął coś szperać w komputerze.
W tym momencie muszę dodać, że we Francji pracuje się 35 godzin tygodniowo. 7 godzin dziennie. Do tego pracownikom przysługuje maksymalnie dwu godzinna przerwa. Dlatego np. bank otwarty jest od 8 45 do 12 15 i od 13 45 do 18. A że akurat było kilka minut po południu...
- Pan ma oddział naszego banku w swojej dzielnicy. Bardzo blisko, tam będzie Panu wygodniej.
- Yyyy.
- Proszę tam się udać. Będzie szybciej w razie odbioru karty...
- Yyyy, tak... dziękuje, miłego dnia.
- Miłego dnia.
Ok, niech będzie.
Był akurat piątek, musiałem jeszcze spędzić chwilę na uczelni, więc stwierdziłem, że do banku wybiorę się w poniedziałek [w sobotę bank działa do 12 30, a że na piątkowy wieczór planowane było niemałe spotkanie, oceniłem siły na zamiary i od razu wyszło, że nie ma szans na sprawną komunikację po francusku przed południem]. Ale w poniedziałek to co innego. W poniedziałek uczesany i przezorny wybierałem się do Société Générale. I co?
Oj ja głupi po raz enty! Jak się okazało, z bankami tu jest gorzej niż z muzeami w Polsce [bo te chociaż pracują w weekend]. Otóż w poniedziałek bank jest nieczynny...

ps. Konto i kartę już mam. Mam też "własnego" doradcę, który w razie jakichkolwiek problemów służy mi pomocą. A że ów doradca wpisał w mojej umowie, że jestem narodowości francuskiej [mimo, że pole wcześniej spisał z mojego paszportu, gdzie się urodziłem i upewniłem go, że jestem polskim studentem itd.], oraz - dodatkowo - zapomniał wydać mi dwóch niezbędnych zaświadczeń... Tak więc z usług Société Générale i "mojego doradcy" będę musiał skorzystać po raz kolejny...%*&^()!@!%^&(&$(!

ps.2: 1) krokusy w pobliskim parku, 2) dźwigozaury, 3) tramwaj, 4) jedna z części zegara astronomicznego w katedrze.

Brak komentarzy: